Gdzie teraz jesteśmy?

niedziela, 31 lipca 2011

Rejs Labuanbajo - Bali

Zgodnie z tym co pisala K. ostatnie 4 dni spedzilismy na morzu. W czwartek rano stawilismy sie w porcie,
gdzie czekala na nas lodz i pozostala czesc zalogi. Bylo nas ostatecznie osmioro, na stateczku przeznaczonym na
 18 osob, wiec mielismy sporo miejsca. 

Z Labuanbajo obralismy kurs na Kanawe, gdzie po rzuceniu kotwicy mielismy godzine czasu dla siebie,
ktore spedzilismy oczywiscie na podziwianiu rafy. Na poklad wezwal nas glos kapitana zapraszajacy nas
 na lunch. Przyznac trzeba, ze wachta kambuzowa nie zawiodla nas ani razu. Zgodnie z zapewnieniami biura
 podrozy raczono nas indonezyjskimi przysmakami z ryb i owocow. Posilki spozywalismy na srodokreciu
 na ulozonym na pokladzie dywanie. Po lunchu wyruszylismy w strone wyspy Rinca, zaliczajac po drodze
 jeszcze jedno miejsce do snorkelingu.Wyspa Rinca wraz z Komodo i kilkoma mniejszymi wysepkami wchodza
 w sklad Narodowego Parku Komodo slynacego oczywiscie z waranow i bogatego zycia podwodnego. 
Nasze pierwsze spotkanie z waranami mialo miejsce juz w stacji Rangers (straznikow) 5duzych smokow
oblegalo obozowa kuchnie. Jaszczury faktycznie robia wrazenie, mielismy okazje podziwiac dwa walczace 
samce i przyznac trzeba, ze te z pozoru ospale gady potrafia byc diabelnie szybkie. W czasie dwugodzinnej
 wycieczki widzielismy tylko ogon uciekajacego warana i kilka dzikich bawolow wodnych i dzikich swin.
 Noc spedzilismy przy malej, porosnietej namorzynowymi zaroslami wysepce zamieszkanej przez setki 
latajacych lisow (tak nazywane sa tutaj, olbrzymie, wielkosci jastrzebia, owocozerne nietoperze). 
W ostatnich promieniach zachodzacego slonca mielismy okazje podziwiac te zdeformowane ptaki, ktore 
wydajac przerazajace dzwieki, calymi chmarami wzbijaly sie w powietrze, udajac sie na sasiednie wyspy 
w poszukiwaniu jedzenia. 

Wstalismy ze wschodem slonca i juz o 7 dobijalismy do brzegu Komodo. Tutaj, podobnie jak na Rince 
w towarzystwie Rangersa uzbrojonego w rozwidlony kij udalismy sie szukac waranow. Tutaj mielismy duzo 
wiecej szczescia, pomijajac oczywiscie smoki w okolicy restauracji, udalo nam sie spotkac trzy okazy w 
dziczy. Oprocz tego widzielismy gniazdo orla morskiego, papuge Kakadu (duza, biala z zoltym grzebieniem, 
nie jestem pewien nazwy), dzikiego konia i kilka jeleni oraz malp. Nastepnie poplynelismy na rozowa plaze, 
czyli jedno z najlepszych miejsc do nurkowania z rurka w calym parku komodo. Rafa jest tu faktycznie 
wspaniala, z mnostwem ryb i pasacymi sie na niej zolwiami morskimi. Z Pink beach udalismy sie do 
manta point, miejsca gdzie mozna spotkac w czasie nurkowania rozne rodzaje plaszczek, wraz z najwieksza
 z nich manta. Niestety nie mielismy na tyle szczescia, zeby ja zobaczyc. Widzielismy tylko kilka plaszczek 
orlich i nakrapianych flatfish (nie znam polskiego odpowiednika) jak to dobrze ze mante widzilem w czasie 
nurkowania, bo siedzialbym w wodzie dopoki jakas by nie nadplynela, a tu juz sie trzeba bylo zbierac. 
Reszte dnia i cala noc spedzilismy na pelnym morzu plynac w kierunku wyspy Satonda. Nie bylismy jednak 
sami. Co chwile przylaczalo sie do nas stado delfinow, to znowu lawica latajacych ryb wyskakiwala 
z wody i uciekajac przed lodzia leciala nad falami przeszlo 100m. W nocy podziwialismy gwiazdy oraz morze.
 Cala powierzchnia mienila sie drobnymi swiecacymi punkcikami, takimi morskimi swietlikami - to fluoryzowal plankton. Podziwijac to wszystko caly czas przychodzila mi na mysl ksiazka "Zycie Pi".

O wschodzie slonca przybilismy do Satondy. Krotki snorkeling i ruszylismy wglab wyspy, gdzie znajdowalo 
sie slone jezioro. Podobno polozone jest ono w kraterze wulkanu, ponizej powierzchni morza. Z Satondy 
poplynelismy na wyspe Moyo, gdzie po krotkiej przeprawie przez dzungle dotarlismy do wodospadu rodem 
z filmu "Piraci z Karaibow". Krysztalowa woda z wysokosci okolo 20 m wpadala do 3 polozonych na roznych 
wysokosciach naturalnych basenow. Za wodospadem znajdowala sie plytka jaskinia, idealne miejsce 
do schowania skarbu! Mielismy okazje wykapac sie w slodkiej wodzie! Po powrocie na lodz znowu 
wskoczylismy w maskach do wody. Z Moyo udalismy sie na wyspe Badang, gdzie tez podziwialismy 
rafe i podwodne hodowle glonow (miejscowy przysmak, dodawany min. do lodow!). Noc spedzilismy 
kotwiczac przy malej, otoczonej biala plaza wysepce Gili Bedil.W niedziele okolo 11 dotarlismy do miasta 
Labuan Lombok na wyspie Lombok, skad juz autobusem dotarlismy do Mataram. Szczesliwie udalo nam 
sie dotrzec na dworzec autobusowy akurat, zeby zlapac autobus, a potem prom na Bali. Mielismy jechac 
do Denpasar, ale ze mamy tu jeszcze dwa pelne dni postanowilismy jeden z nich spedzic na plazowaniu 
w Padangbai. Podobno tutejsza plaza - blue lagoon, sasiaduje z jedna ladnijszych raf na Bali, ale to okaze sie jutro. Pozdrawiamy!
P.S. Nie chcialem zanudzac o tym w tekscie, wiec pisze o tym tutaj. Jako fascynat zycia podwodnego, pochwalic sie musze, ze w czasie tych czterech dni widzial;em min: murene olbrzymia (1,5m), koniki morskie, zolwie morskie, plaszczki orle, langusty, krewetki, lionfish (nazywana pieknym zabojca z racji na potencjalnie smiertlena neurotoksyne), stonefish (10x bardziej toksyczna niz poprzednia) oraz 2m napoleonfisf (nazywanego rowniez z racji na rozmiar bawolem rafy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz